2013-07-23

Ani 9 dni z nami

Minął już prawie tydzień jak pożegnaliśmy się z Anią po jej dziewięciodniowym pobycie u nas. Tyle się wydarzyło w ciągu tych dziewięciu dni, że nawet nie wiem od czego zacząć.

Przez pierwsze cztery dni Zosi nie było z nami w domu w ciągu dnia, gdyż w tym czasie brała udział w zajęciach o pracy w teatrach muzycznych. Tima również nie było w domu, bo codziennie musiał jeździć do pracy. Tak więc tylko Jaś i ja zajmowaliśmy się Anią.
Te pierwsze dni nie były łatwe, Ania nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, na wszystkie moje pytania odpowiadała przecząco.

- Czy chcesz zjeść mango? - Nie
- Czy chcesz siusiu? - Nie
- Czy pomóc Ci? - Nie
- Chodź tu proszę. - Nie
- Czy chcesz pić? - Nie

Natomiast na wszystkie pytania Jasia odpowiadała twierdząco. Oczywiście po jakimś czasie Jasiek zaczął się wygłupiać i zadawać Ani dość dziwne pytania, których ona nie rozumiała a i tak odpowiadała twierdząco.

- Czy byłaś kiedyś na Marsie? - Tak

Od środy do soboty Ania nie chciała nic robić, nie bawiła się, nie rysowała, nie była niczym zainteresowana. Ponieważ nie chcieliśmy by myślała, że my codziennie gdzieś jeździmy, coś zwiedzamy, więc sporo czasu spędzialiśmy w domu. Jasiek pisał lekcje, a Ania mu asystowała stojąc tuż tuż obok niego. Nie pomogły wszelkie namowy by usiadła obok niego przy dużym lub przy małym stole. Ona chciała po prostu stać i go obserwować. Wszystko chciała robić z Jasiem (stała nawet pod drzwiami łazienki gdy Jaś tam był).


W środę popołudniu Jaś ma dwugodzinną lekcję muzyki, na którą muszę go zawozić. Martwiłam się jak to będzie, gdy zostanę sam na sam z Anią, czy nadal będzie unikać wszelkiego kontaktu ze mną? Na szczęście w czasie Jasia lekcji wybrałyśmy się na zakupy i okazało się, że Ania uwielbia jeździć w sklepowym wózku i wkładać rzeczy do niego. Tak więc odetchnęłam z ulgą. Spędziłyśmy razem bardzo mile czas rozmawiając i robiąc zakupy.

 
W czwartek mieliśmy gości - moja koleżanka Ewa z półtorarocznym synkiem Arturem. Przygotowałam na dworze basenik dla dzieci, ale niestety tylko Artur bawił się wodą, Ania obserwowała. A wiem przecież jak kocha wodę! Chyba jeszcze za wcześnie na spotkania z innymi maluchami.



W piątek popołudniu został ogłoszony alarm tajfunowy, czyli zamknięte zostały wszystkie biura i szkoły, odwołane wszystkie zajęcia. Zapowiadał się naprawdę groźny tajfun, czyli huraganowy wiatr i wielki deszcz. W nocy z piątku na sobotę było naprawdę niewesoło - wiatr wiał przeraźliwy. Na szczęście tylko ja nie mogłam spać. Rano okazało, że nasza bujana sofa ogrodowa ... odleciała kilka metrów ...



Dzięki tajfunowi cała rodzinka, chcąc nie chcąc, siedziała w domu. Mieliśmy czas na wspólną zabawę, wspólne pieczenie i gotowanie, potajfunowy spacer oraz czas na przyjęcie niespodziewanych gości. Ania zaczęła się do mnie przyzwyczajać, rozmawiać i bawić się ze mną. Hurra!


Niedziela była dniem pełnym atrakcji. Po Mszy pojechaliśmy przez góry Yangmingshan na 'cmentarz' z właściwie do olbrzymiej wieży, w której spoczywają prochy prababci Zosi i Jasia. Nie byliśmy tam ponad rok i juz od dawna zbieraliśmy się by tam pojechać, zawsze coś nam jednak wypadało. Teraz, bez planowania, udało nam się w końcu tam dotrzeć. Ani najbardziej podobało się na osatnim piętrze wieży skąd rozciągał się wspanialy widok na Cieśninę Tajwańską i na góry. Tutaj też urządziliśmy sobie sesję fotograficzną.



W czasie zwiedzania "wieży-cmentarza" postanowiliśmy odwiedzić znajomych mieszkających w tej części wyspy. Po przyjeździe do nich okazało się, że nie jesteśmy jedyną rodziną ich odwiedzającą. Trójka naszych dzieci dołączyła do 9 innych, czyli w sumie 12 dzieci pod jednym dachem. Ania była najmłodsza,ale zupełnie jej to nie przeszkadzało, czuła się bardzo swobodnie, obserwowała "duże" dzieci i wszędzie za nimi chodziła. Kolacja w olbrzymiej restauracji też nie speszyła Ani i chociaż po całym dniu poza domem musiała być bardzo zmęczona, to ani przez chwilkę nie marudziła, jadła wszystko co się jej podało i była naprawdę bardzo, bardzo grzeczna i kochana.


W miarę upływu czasu Ania zadomawiała się u nas i zaczynała brać bardziej aktywny udział w naszym codziennym życiu - pomagała odkładać rzeczy na miejsce, nakrywała do stołu, myła owoce i warzywa, chodziła z psem (i Jasiem) na spacery, asystowała przy przygotowywaniu posiłków.



Powoli zaczęła również używać niektórych montessoriańskich materiałów, które dla niej przygotowałam (więcej o tym w kolejnym wpisie).
Nie było też problemów z jedzieniem, jadła praktycznie wszystko, choć na pewno wiele z tych rzeczy było zupełnie nowych dla niej - np. tosty francuskie, lub polska zupa jarzynowa. Smakowały jej też płatki owsiane na mleku, płatki kukurydziane, gofry, chleb pita, bułeczki, domowe ciastka i wszelkie owoce. Jedyne czego chyba nie lubi, to ... masło.



Ostatniego dnia pobytu  Ani u nas poszłyśmy we trzy - Ania, Zosia i ja - na wystawę cukierkowych "rzeźb". Ani bardzo się tam podobało, była to chyba pierwsza wystawa jaką widziała.



Właśnie gdy wszystko zaczęło się układać, gdy Ania w końcu się zrelaksowała, musieliśmy ją odwieźć... Najpierw mieliśmy nadzieję, że Ania po kilku dniach wróci do nas, że jej trzecie urodziny spędzimy razem, ale ... niestety tak się nie stało. Z jakiś tam różnych głupich powodów musimy znowu czekać... Jeszcze tydzień.

Czy po dwóch tygodniach w rodzinie zastępczej znowu będą problemy? Znowu nie będzie chciała mieć ze mną do czynienia? Znowu będzie smutna i zdenerwowana?

2 komentarze:

  1. Przeslodka jest! (: Mam nadzieje, ze teraz juz wszystko szybko i sprawnie pojdzie, i ze mala bedzie mogla w koncu z wami byc na stale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję. Za 5 dni kolejna wyprawa na południe.

      Usuń