2013-04-29

Znowu zmiana

Data pierwszego spotkania z JL (są to inicjały imienia Małej) znowu została zmieniona! Dostaliśmy e-mail, że mamy się stawić w Tainan w poniedziałek, 13. maja po południu. Będziemy na pewno. Doczekać się już nie możemy.
Już któryś raz pani zajmująca się naszą "sprawą" pisze również, że musimy być przygotowani na to, iż JL będzie bardzo nieśmiała i że możliwe, że nie będzie w ogóle chciała z nami rozmawiać i bawić się. Rozumiem to jak najbardziej. Przecież nie wszystkie dzieci, nawet te wychowywane przez biologicznych rodziców, od razu w podskokach idą do obcych. Potrzebny jest czas na wspólne poznanie się, a najpierw pewnie na ... obserwację.
Zobaczymy jak to będzie. Nic na siłę. Cieszę się jednak, że dzień poznania JL już blisko, coraz bliżej.

2013-04-28

Znamy juz imię

W drodze do Kaohsiung na południu Tajwanu, gdzie jechaliśmy by obejrzeć pierwszy tajwański musical, dostaliśmy e-mail z Good Shepherd z data pierwszego spotkania i z zapytaniem czy chcemy otrzymać więcej informacji o dziewczynce, ktorą dla nas wybrano. Głupie pytanie ... pewnie, że chcę dowiedzieć się czegoś bliższego o niej.
Otóż w lipcu tego roku skończy 3 lata. Jej biologiczna mama była z Indonezji, ale ją porzuciła i uciekła od męża, gdy mała była malutka. Ojciec oddał ją gdy miała około pół roku, gdyż nie miał środków na wychowanie córki.
Doczekać się nie mogę naszego pierwszego spotknia.
Wczoraj wyznaczono nam datę na 9.maja, a dzisiaj zmieniono ją na 17. maja. Dlaczego?

2013-04-27

Pierwsza wizytacja w domu i oczekiwanie

Przed południem, 5 marca, czyli dzień po moich urodzinach, przyjechała do nas na wizytację pani z opieki spolecznej zajmująca się naszą sprawą. Obejrzała dokładnie mieszkanie i dom dookoła. Zadawała sporo pytań typu - gdzie Mała będzie spać, gdzie będą jej rzeczy, gdzie będzie miała swój stolik itp.
Następnie przez chyba dwie godziny ponownie rozmawiała ze mną i z Timem o naszych planach względem zarówno Zosi i Jasia jak i Małej. Rozmowa była naprawdę przyjemna. Pani zadała również kilka pytań Zosi i Jasiowi (pierwszy raz się z nimi spotkała). Między innymi pytała się co oni sądzą o adopcji, czy zastanawiali się jak to będzie mieć dużo młodszą siostrzyczkę itp.
Cała wizytacja trwała chyba 3 godziny.

Teraz nastąpił okres oczekiwania na wiadomość, czy rzeczywiście nadajemy się na rodzinę adopcyjną. Zebranie, na którym miała być omawiana nasza sprawa, miało odbyć się przed końcem marca. Czekaliśmy z niecierpliwością na wiadomość. Miałam nadzieję, że będzie już coś wiadomo przed Wielkanocą. I rzeczywiście - w Wielki Piątek po południu dostaliśmy wiadomość, że wszystko jest na dobrej drodze i że teraz musi zebrać się kolejna komisja by zdecydować, które dziecko najbardziej odpowiada podanym przez nas kryteriom:
- dziewczynka
- 2-4 lat
- wszystko jedno jakiej rasy i narodowości
- może być wolniejsza w rozwoju
- zdrowa, tzn bez ciężkich wad wrodzonych
...

Dopiero około 20.kwietnia dostaliśmy wiadomość, że dziecko jest już wybrane, ale teraz muszą skontaktować się z jej rodziną i z opieką społeczną w jej miejscu zamieszkania.
Właśnie mija kolejny tydzień.
Czekamy.


2013-04-26

Z Taipei do Tainan

Tak więc trafiliśmy do St.Lucy na południu Tajwanu. Od pierwszego telefonu byliśmy zupełnie inaczej traktowani. Nic im nie przeszkadzało, że jesteśmy rodziną mieszaną i że mamy już własne dzieci. Nie pamiętam już kiedy dokładnie skontaktowaliśmy się z St. Lucy, ale w ciągu dwóch-trzech tygodni otrzymaliśmy telefon z zapytaniem czy chcielibyśmy wziąć udział w zajęciach dla osób zainteresowanych adopcją. Zgodziliśmy się natychmiast.

I tak 23 marca 2012 roku pojechaliśmy do Tainanu na pierwsze zajęcia. Spotkaliśmy tam kilka innych rodzin, zarówno tajwańskich jak i mieszanych. W sumie bylo nas chyba 9 par. Część miała już własne dzieci, dla innych miało to być ich pierwsze dziecko. Zajęcia trwały cały dzień. Wysłuchaliśmy ciekawych opowieści, dowiedzieliśmy się jak ma wyglądać cały proces adopcyjny, jakiej pomocy możemy oczekiwać od St. Lucy itp. Atmosfera była bardzo przyjazna i otwarta.
Do domu wróciliśmy z zadaniem domowym napisania odpowiedzi na wiele, wiele pytań dotyczących naszej rodziny, powodu dla którego chcemy adoptować, naszych przemyśleń wychowawczych itp. Pytań było mnóstwo, trochę się namęczyłam odpowiadając na nie po chińsku, ale jednocześnie dzięki temu miałam czas i okazję przemyśleć wszystko na spokojnie i utwierdzić się w moim postanowieniu. Podobnie Tim. Ponadto musieliśmy zrobić wiele badań lekarskich i dostać odpowiednie zaświadczenie od lekarza, że chyba jeszcze trochę pożyjemy...

Nie minął miesiąc, a już jechaliśmy drugi raz do Tainanu na kolejne zajęcia (17 kwietnia). Tym razem było nas już o polowę mniej, nie wiem czy inni zrezygnowali czy też nie mogli tego dnia przyjechać. Drugie zajęcia miały trochę inny charakter - dużo dyskusji, gier typu - co zrobić, gdy ..., bardziej praktycznych rad i porad. Ponownie zajęcia te dały nam dużo do myślenia i utwierdzi ly w naszej decyzji o adopcji.

I co dalej? CISZA.
Chyba w zeszłym roku w czasie wakacji zadzwoniliśmy z zapytaniem co dalej i otrzymaliśmy odpowiedź, że musimy czekać, że wszystko może bardzo długo trwać, bo przepisy się zmieniają, bo brak jest rąk do pracy w opiece społecznej itp. A więc czekaliśmy i czekaliśmy i szczerze powiedziawszy już zaczynalam tracić nadzieję. Aż tu nagle ... w połowie lutego, po Chińskim Nowym Roku telefon z St. Lucy z zapytaniem czy nadal jesteśmy zainteresowani adopcją. Co za głupie pytanie ... Oczywiście, że tak.

Kolejna podróż we dwójkę do Tainanu. Tym razem kilkugodzinny wywiad tylko z nami. Rozmowa, punkt po punkcie, o tym, jak odpowiedzieliśmy na pytania w podaniu o adopcję. Kobieta zajmująca się naszą sprawą jest bardzo miła i zawsze cierpliwie odpowiada na nasze pytania. Umówiliśmy się z nią na wizytację naszego mieszkania na 5 marca 2013 r.

2013-04-25

Zaczynamy działać

Na festynie rozpoczynającym pierwszy Miesiąc Adopcyjny na Tajwanie spotkaliśmy znajomą rodzinę z kościoła, która również zdecydowała się na adopcję. Okazało się, że na naszą Mszę po angielsku chodzi kobieta, która pracuje w jednym z domów dziecka w Taipei i orientuje się w sprawach adopcyjnych. Od razu zasięgnęłam u niej języka i umówiłam nas na wizytę w domu dziecka, w którym pracowała.
Jest to bardzo duży dom dziecka, w którym przebywają dzieci od noworodków do 18 roku życia. Sytuacja prawna nie wszystkich dzieci jest jasna, tylko dla niewielkiej ich części moża szukać nowych rodzin. Większość dzieci znalazła się w tym domu dziecka z powodu nienajlepszej sytuacji finansowej rodziny.

Na początku listopada 2011 roku pojechaliśmy na wycieczkę wzdłuż wschodniego wybrzeża Tajwanu. Dojechaliśmy na samo południe, do Taidong. Tam, poza zwiedzianiem, spotkaliśmy się również z dwiema znajomymi rodzinami amerykańskimi świetnie orientującymi się w sparawach niechcianych dzieci na Tajwanie.
Pierwsza rodzina od wielu, wielu lat pracuje w domu dziecka dla młodzieży. Dzieci, które trafiają do nich są z bardzo biednych rodzin, głównie aborygeńskich. Serce się kraje słuchając historii niektórych z tych dzieci.
Spotkaliśmy się również  ze znajomą prowadzącą dom samotnej matki. Przyjmuje ona dziewczyny w ciąży, które często zostały wypędzone z domu. Po porodzie matki zostają w tym domu jeszcze kilka miesięcy ucząc się opieki nad maluszkami. Często udaje im się wrócić do swojej rodziny, jednak równie często dzieci są oddawane do adopcji.
Od tych dwóch rodzin dowiedzieliśmy się więcej o procesie adopcyjnym na Tajwanie i dostaliśmy kontakty do kilku ośrodków zajmujących się adopcją.

Po powrocie do Taipei na dobre rozpoczęliśmy poszukiwanie odpowiedniej agencji lub ośrodka adopcyjnego. Pierwsze miejsce, do którego się zgłosiliśmy to było oczywiście Child Welfare League Foundation. I tu na samym wstępie czekala nas niemiła niespodzianka - gdy dowiedzieli się, że ja nie jestem z Tajwanu, to w ogóle nie chcieli z nami rozmawiać. Tim długo musiał ich przekonywać, że mieszkamy na Tajwanie już wiele lat, że nie zamierzamy dziecka od razu wywozić za granicę, że ja znam chiński itp. W końcu umówiliśmy się na pierwsze (i ostatnie) spotkanie.
Wywiad z nami był bardzo długi (trwał chyba ponad dwie godziny), pytań mnóstwo. Atmosfera niezbyt miła, pani rozmawiająca z nami była bardzo oschła i wydawało się jakby już wcześniej wyrobiła sobie o nas zdanie (i to nie najlepsze).
Ale cóż? Jest to największa organizacja zajmująca sie sprawami adopcyjnymi na Tajwanie i trzeba było spróbować. Dowiedzieliśmy się, co będziemy musieli załatwić i ile wszystko będzie kosztować: - 4 klasy weekendowe (NT$ 6000, czyli ok 600zł)- conajmniej 5 wizytacji domowych (kolejne 600zł)
- kolejne wizytacje w czasie okresu próbnego, czyli gdy dziecko będzie już z nami mieszkać (800 zł)
- kolejne zajęcia/klasy (300 zł)
- badania lekarskie (kilkaset zł)
W sumie conajmniej 3500zł.  W porządku, rozumiem, zgadzam się. A właściwie ... rozumiałam aż do czerwca 2012 roku, kiedy to oznajmiono nam, że cały proces będzie kosztować conajmniej 10,000 zł! I dlaczego? Jest to jedyna organizacja dostająca dotacje od państwa, a są to spore sumy.

Po pierwszym wywiadzie zdecydowaliśmy się szukać dalej. Od wcześniej już wspomnianej rodziny, która adoptowała czworo dzieci, dowiedzieliśmy się o Good Shepherd Welfare Services St. Lucy Center w Tainan. I tam też skierowaliśmy nasze kroki...

2013-04-24

Dawno, dawno temu ...

Pamiętam jak lat temu wiele, siedzieliśmy z moim wtedy chłopakiem, a teraz mężem, przy stoliku w ulicznej gar-kuchni w Taipei, na Tajwanie i rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość. Timcio właśnie skończył uniwerek i czekał go pobór do wojska. Mi z kolei kończyło się stypendium językowe i za miesiąc, dwa miałam wrócić do Polski. Wiedzieliśmy już wtedy, że chcemy być ze sobą na dobre i na złe, zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że nasz związek nie będzie łatwy - trzeba będzie jakoś połączyć dwie kultury z dwóch krańców świata. Każde z nas będzie musiało iść na pewne ustępstwa.
Tego upalnego wieczora rozmawialiśmy właśnie o tym i ku naszemu zdumieniu okazało się, że nasze myśli i plany podążają w tym samym kierunku.
Rozmawialiśmy m.in. o tym gdzie będziemy mieszkać po ślubie, o dalszej nauce, o przyszłych dzieciach - gdzie i jak będziemy chcieli je wychować itp. Padło wtedy również pytanie - a co jeśli nie będziemy mogli mieć dzieci? Oboje zgodziliśmy się, że wtedy najlepszym wyjściem będzie adopcja.

I w ten sposób, jeszcze przed ślubem, mieliśmy większość przyszłych spraw rodzinnych "obgadanych".

Od tamtej rozmowy minęło 18 lat ...

Mamy dwójkę wspaniałych dzieci, 15-toletnią Zosię i młodszego od niej o 5 lat, Jasia. Dzieciaki są naprawdę super - mądre, ciekawe świata, szanujące otaczający je świat i ludzi, wiedzą co im wolno, a czego nie. Często rozumiemy się bez słów. Oczywiście zdarzają się kłótnie pomiędzy siostrą i bratem, ale czy wszystkie rodzeństwa muszą być idealne?

Nie pamiętam dokladnie jak to się stało, że zaczęliśmy częściej rozmawiać o adopcji. Na pewno Jaś od czasu do czasu przebąkiwał coś, że chciałby mieć młodszą siostrę. Ja oczywiście zbywałam go mówiąc, że ma już jedną siostrę i że nie mam zamiaru znowu być w ciąży i ważyć ponad 100kg. Jednak to Jasia wspominanie o siostrze wzbudziło we mnie chęć dowiedzenia się czegoś więcej o adopcji dzieci na Tajwanie.

W tym samym mniej więcej czasie dowiedziałam się, że mój kuzyn z żoną starają się zaadoptować dziecko w Polsce. Tak więc nie tylko ja miałam "dziwne" pomysły w naszej rodzinie... Ponadto moja znajoma Amerykanka mieszkająca na Tajwanie, mama czwórki dzieci uczonych w domu, również zaczęła proces adopcyjny dziecka z Kenii.

Czas mijał. Co kilka tygodni/miesięcy sprawdzałam różne informacje o adopcji w Internecie. Zaczęłam też rozmawiać o tym pomyśle z Timem. Tim oczywiście natychmiast wyczytał skąd i jak można adoptować dzieci na Tajwanie, jakie organizacje się tym zajmują, jakie należy spełnić warunki itp. Dowiedział się również, że wchodzi w życie nowe prawo adopcyjne na Tajwanie.

Któregoś dnia w październiku 2011 roku czekałam na Zosię i Jasia, którzy byli na zajęciach plastycznych. Pani z recepcji zagadała mnie, czy aby nie znam takiej dziwnej mieszanej rodziny amerykańsko-tajwańskiej, która zaadoptowała czwórkę dzieci na Tajwanie. Nie znałam, więc pani podała mi czasopismo 親子天下 Parenting, Education, Family, Lifestyle, w którym był artykuł o tej rodzinie, a także recenzja książki, którą napisała ich adopcyjna mama. Była tam również wiadomość, że listopad 2011 roku został ogłoszony pierwszym Miesiącem Adopcyjnym na Tajwanie. W pierwszy weekend listopada wybraliśmy się na malusieńki festyn organizowany przez Child Welfare League Foundation.

I tak się to wszystko zaczęło.