2013-06-23

Oczekiwanie

Dostaliśmy wiadomość, że kolejne odwiedziny Ani mają nastąpić za 3 tygodnie!
9 lipca mamy znowu po nią pojechać na południe. Tym razem spędzi z nami tydzień.
Po tygodniu znowu będziemy musieli się pożegnać.
Na jak długo? Nie wiem.

Nie podoba mi się, że to wszystko trwa tak długo, że Ania w kółko musi wracać do rodziny zastępczej. Nie rozumiem jak w ten sposób może się do nas przyzwyczaić. Za każdym razem mam wrażenie, że zaczynamy od nowa.
Z drugiej strony wiem, że nagłe zabranie jej z domu rodziny zastępczej, w którym spędziła ponad dwa lata, też nie byłoby dla niej dobre.

Chyba nie ma idealnego wyjścia w takiej sytuacji.

2013-06-19

Pierwsza wizyta Ani u nas w domu

I już po wizycie Ani u nas w domu.
Czas minął baaardzo szybko, stanowczo za szybko.

W piątek pojechałam z dziećmi odebrać Anię z Tainanu. "Przekazanie" jej odbyło się bez problemów, nie było płaczu, nie było krzyku, że nie chce, nie było smutku. Podróż powrotna do Taipei trwała prawie 5 godzin, gdyż zatrzymaliśmy się kilka razy by rozprostować nogi. Była to jak do tej pory najdłuższa podróż Ani. W samochodzie zachowywała się idealnie. Oglądnęła nowy dla niej program dla dzieci "Bear in the Big Blue House" (po chińsku i po angielsku), posłuchała z nami muzyki i trochę pospała.
Gdy dotarliśmy do domu było już po 21:00, więc szybki przysznic i spać. Chociaż opiekunka Ani powiedziała mi, że przed snem Ania zawsze dostaje butelkę mleka (z proszku), to tym razem nie chciała go pić. Ania spała na miejscu Jasia, a on na górnym łóżku. W miarę szybko oboje zasnęli.
Podobno w nocy Ania się obudziła i poprosiła Jasia o włączenie jej CD. Nie płakała, nie marudziła.

W sobotę nie wszystko odbyło się tak jak planowałam. A właściwie musieliśmy całkowicie zmienić nasze plany. Po powrocie z Tainanu czekała na mnie wiadomość, że zmarła moja znajoma i że Msza żałobna ma się odbyć właśnie w sobotę rano. Tak więc z samego rana pojechałam z Timem na nabożeństwo, a dzieci zostały same w domu. Bawiły się chyba dobrze, bo jak wróciliśmy to cały pokój był pełen zabawek - Little People. Ania miała też okazję poobserwować Jaśka lekcję wschodniej sztuki walki.
Wieczorem bawiła się z Jasiem i Timem Duplo.
Gdy był czas iść spać koniecznie chciała by Jaś jej towarzyszył. Jednak dla Jaśka godzina 19:30, to stanowczo za wcześnie by iść do łóżka, wtedy dopiero zaczyna się najlepsza pora dnia - TV, czytanie itp. Tak więc Ania nie była zbyt zadowolona, co jakiś czas wychodziła z łóżka i mówiła Jasiowi, że też ma iść spać. W końcu jednak sama zasnęła.

Niedziela była pełna atrakcji i nowości dla Ani - najpierw kościół. Ania była pierwszy raz na Mszy i zachowywała się na medal! Cichutko obserwowała Jasia służącego do Mszy. Siadała i wstawała razem ze wszystkimi i po prostu była aniołkiem.
Po Mszy byliśmy umówieni na lunch z teściami i szwagierkami. Jedyne o co się spytali, to jak na nią "wołać". Wyrazili też swoją opinię o jej małym wzroście (tak jakby oni byli wybitnie wysocy...). Poza tym zupełnie nie zwracali na nią uwagi. Było mi przykro i żałowałam, że Tim chciał Anię im przedstawić. Ania cały czas grzeczniutko siedziała przy stole i bawiła się tym, co jej wpadło w ręce. Zosia karmiła ją, gdyż sama nie za bardzo chciała jeść.
Spotkanie z moimi Rodzicami na pewno wyglądałoby zupelnie inaczej. Poprzedniego dnia moja Mama zadzwoniła by się spytać jak nam idzie z Anią. Ania przez Skype pomachała do Babci i Dziadka i puściła im buziaka :-) Niestety rodzinka Tima ma zupełnie inne podejście do sprawy adopcji, ale może o tym trochę później, bo nie chcę sobie psuć humoru.

Po lunchu, w drodze powrotnej do domu, Ania zasnęła w samochodzie, ale tylko na króciutko. Po południu wybraliśmy się na basen  niedaleko domu. Tutaj nie wszystko poszło idealnie - Ania za żadne skarby świata nie chciała bym ja się nią zajęła. Wszystko musiał robić Tim lub Jaś, a później Zosia (która dołączyła do nas ciut później). Mowy nie było by Ania została ze mną w małym brodziku, gdy Tim pływał z Jasiem w dużym basenie. Tak więc też trzeba było iść z nią na głęboką wodę. Tam również chciała być tuż, tuż obok Jasia i Tima.


Sytuacja nie zmieniła się nawet podczas kolacji w restauracji. Było mi przykro, że tak nagle zaczęła mnie odpychać. Starałam sobie to jednak wytłumaczyć tym, że do tej pory kto inny był jej 'mamą', z kim innym była (i nadal jest) związana i że nie tak od razu mogę zająć miejsce jej mamy zastępczej.
Wieczorem znowu był problem z pójściem spać - Ania znowu chciała by Jaś jej towarzyszył. W końcu jednak, tak jak poprzedniej nocy, zasnęła sama przy muzyce ze swojego ulubionego CD.

Po tak wyczerpującej i pełnej atrakcji niedzieli nie chciałam by następny dzień był również przeładowany. Dlatego jedyną atrakcją ostatniego dnia pobytu Ani u nas było wyjście do zoo. Była to jej pierwsza wizyta w zoo. Już wcześniej powiedziała nam, że chciałaby zobaczyć pingwiny i misie. Tak więc pierwsze kroki skierowaliśmy do pingwinów. Zoo w Taipei jest oooooolbrzymie! Na szczęście pożyczyłam wózek dla Ani, bo inaczej nie byłoby mowy o jakimkolwiek zwiedzaniu. Tym bardziej, że było bardzo upalnie. Ania jechała więc komfortowo i co chwila wstawała z wózka by zobaczyć jakieś zwierzęta. Niestety, jak zawsze, większość zwierzaków pochowała się. Jednak dla Małej zobaczenie pingwinów, misiów, małp, pand, antylop, nosorożców i hipopotamów było czymś wyjątkowym.
Do domu wróciliśmy w sam raz na Jasia lekcję chińskiego. Ania bez protestów poszła do łóżeczka na popołudniową drzemkę.

Przed kolacją Jaś rozwiązywał zadania z matematyki i angielskiego, Ania koniecznie chciała go obserwować. Cierpliwie czekała aż skończy stojąc tuż przy jego krześle. Nic nie pomogły namowy by jednak usiadła obok niego i też coś porysowała lub poukładała. Nic z tego - wolała stać przez prawie godzinę :-)

Następnego dnia rano znowu trzeba było załadować całą Trójkę do samochodu i udać się na południe. Podróż minęła bezproblemowo - Ania drzemała, oglądała filmiki dla dzieci po polsku i słuchała muzyki.
Powrót do opiekunki odbył się wśród uścisków. Trochę trudno mi na to patrzeć, bo chciałabym by Ania jak najszybciej polubiła również mnie i by to do mnie się tuliła i mi dawała buziaki. Muszę uzbroić się w cierpliwość ...

Podsumowując - wizyta wypadła dość dobrze, nie było płaczu przed spaniem, nie było krzyków i niezadowolenia (poza cowieczornym upominaniem Jasia by też poszedł spać). Ania jadła, to co jej dawałam, nie wybrzydzała. Nie moczyła się. Nie mówiła, że chce wrócić "do domu". Była grzeczna, dość poważna, ale też były momenty gdy śmiała się. Pewnym jest, że pojawienie się jej zmieni dużo w naszej rodzinie, ale będą to przeważnie zmiany na lepsze. Ja będę miała więcej pracy, ale na szczęście Zosia i Jaś są już na tyle duzi, że mogą (i chcą) pomóc.




I znowu pytanie - kiedy następne spotkanie? I na jak długo tym razem?
Nie wiem ...
Na razie Zosia i Jaś w sobotę wyjeżdżają z teściami na kilka dni, więc musimy poczekać aż oni wrócą.



2013-06-13

Super wiadomość!

Nie miałam wczoraj zupełnie czasu by podzielić się wspaniałą wiadomością - otóż jutro (piątek) przywozimy Anię do nas na kilka dni (do wtorku).
Z tego też powodu cały wczorajszy dzień, który był zresztą świętem na Tajwanie, spędziłam na sprzątaniu, układaniu rzeczy i "robieniu miejsca" dla Ani.
Ania będzie dzielić pokój z Jasiem, stoi tam olbrzymie trójpoziomowe łóżko. Do tej pory górną jego część zajmowały misie, Jasiek spał na środkowej części, a ja przysiadałam na dolnej gdy mu czytałam. Teraz misie musiały się wynieść w inne miejsce, gdyż górne łoże będzie zajmować Jaś, Ania będzie spać po środku, a ja w miarę potrzeby na dolnym łóżku.
Udało mi się również wygospodarowac trochę miejsca na stare/nowe dziecięce książeczki dla Ani, na jej zabawki, jak i ubranka. W dużym pokoju, służącym za pokój do zabaw i gier, też udało mi się wszystko poukładać tak by Ania miała miejsce na swoje gry, puzzle i zabawki.
Czeka mnie jeszcze uporządkowanie study i przygotowanie dla niej różnych materiałów montessoriańskich (practical life), materiały sensoryczne na szczęście już mam, metematyczne też. Tak więc prawie wszystko już gotowe.

Teraz zastanawiamy się co bedziemy robić przez tych kilka dni. W sobotę posiedzimy pewnie w domu, pójdziemy na spacer do wodospadu i na plac zabaw. W neidzielę do kościoła i do pobliskiego parku na duuuży plac zabaw. W poniedziałek może do zoo?

Jestem też psychicznie przygotowana na jej płacz, szczególnie wieczorową porą. Jakoś dam sobie radę, ale i tak trzymajcie kciuki i  ... módlcie się za nas by wszystko się udało i by łez nie było za wiele.

2013-06-11

Woda, piasek, lody i radość wielka

W końcu mam chwilę czasu, by napisać kolejne sprawozdanie ze spotkania z Anią.


W zeszły czwartek ponownie wyruszyliśmy rano całą rodzinką na południe Tajwanu - prosto jak strzelił autostradą nr.3. Po ponad pięciu godzinach jazdy dotarliśmy do tzw. "Towarzystwa opieki nad dziećmi" w najbiedniejszym rejonie Tajwanu. Budynek całkiem pokaźny, w miarę nowy, tuż obok budowny jest park i plac zabaw. W środku mnóstwo pokoi do zabaw - pełno książek, zabawek dla dzieci w różnym wieku. Wszystko ładne, czyste, uporządkowane - każda sala miała swojego sponsora (a to Lion's Club, a to jakiś kościół). Ciekawa jestem jak to jest w Polsce. Jak wyglądają takie 'domy'?

Musieliśmy trochę poczekać na Anię i jej zastępczą mamę (będę nazywać ją opiekunką, ok?). Gdy przyszły, przez 15-20 minut porozmawialiśmy bawiąc się jednocześnie w jednej z sal. Niestety Ania cały czas trzymała się opiekunki, w ogóle nie chciała z nami się bawić. Jednak trzy tygodnie przerwy to stanowczo za długo! I chociaż opiekunka pokazywała Ani w domu video z nami i nasze zdjęcia, to jednak to nie to samo co spotkanie twarzą w twarz i bycie razem. Takie maluchy szybko zapominają.

W miarę bezproblemowo udało nam się 'zapakować' Anię do naszego samochodu i pomachać 'bye-bye' opiekunce. Mieliśmy 2.5 godziny na spędzenie razem popołudnia. Na szczęście przestało padać, więc mogliśmy pojechać, tak jak planowaliśmy, na teren starej cukrowni. Tam oglądnęliśmy dawne wagony do przewozu trzciny cukrowej, zjedliśmy lody na patyku (bardzo tradycyjne) i pobawiliśmy się piłką. Na koniec wstąpiliśmy do małego centrum handlowego gdzie kupiłam Ani dwie bluzeczki.
Muszę napisać ciut więcej o tych zakupach ... Otóż nasza rodzina została rozpoznana przez panią sprzedawczynię... Pani wiedziała o nas całkiem sporo, ale na szczęście z programu telewizyjnego sprzed 2-3 lat, więc nie za bardzo się zdziwiła, że rodzina nam się powiększyła. Przekonana była, że Ania jest naszą naturalną córeczką (nie wyprowadzaliśmy jej oczywiście z błędu). Muszę jednak być lepiej przygotowana na takie spotkania z nieznajomymi ...

2.5 godziny szybko minęły i czas był wracać.
Okazało się, że opiekunka jeszcze nie wróciła. Ania najpierw bez problemu zajęła się oglądaniem książeczek, ale po kilku minutach nagle przypomniała sobie o opiekunkce i zaczęła głośno płakać. Jedyne co ją uspokoiło to siedzenie tuż obok drzwi wejściowych i zabawa balonikami.


Trochę mi przykro, że Ania cały czas tak lgnie do opiekunki, ale cóż się dziwić ... przecież ta kobieta wychowywała ją jak własną córkę przez ponad dwa lata. Mała jest bardzo do niej przywiązana i nie będzie jej łatwo o niej ... zapomnieć. Jestem jednak egoistką, gdyż chciałabym by Ania naprawdę o niej zapomniała ...


W piątek rano przekazanie nam Ani odbyło się szybciutko i zupełnie bezproblemowo. W planach mieliśmy wycieczkę do parku wodnego. Okazało się jednak, że dojazd w jedną stronę zająłby nam ponad godzinę, a na dodatek bilety wstępu kosztowałyby fortunę, więc zdecydowaliśmy się pojechać do mniejszego 'parku kultury Hakka'. Zanim jednak wyruszyliśmy ponownie wstąpiliśmy do centrum handlowego by kupić Ani kostium kąpielowy i czapeczkę od słońca (nie miała tych rzeczy), a także wałówkę na wycieczkę.

Po półgodzinnej jeździe dotarliśmy do parku, który okazał się wręcz idealny dla naszych potrzeb:

- fontanny do zabawy dla Jaśka


- duża zacieniona piaskownica z czystym piaskiem


- basenik dla Ani (i reszty również)



- lody i świeże soki dla wszystkich

- no i ... brak ludzi.

Dzieci wybawiły się za wszystkie czasy, my zresztą też. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się bawiliśmy całą rodzinką! Naprawdę wszyscy byli zadowoleni (nawet Tim, gdyż w parku był darmowy interent).
Niestety ok 15:00 musieliśmy już wracać. Ania natychmiast zasnęła w samochodzie, jak się obudziła byliśmy już na miejscu. Króciutko opowiedzieliśmy opiekunce jak minął dzień i pożegnaliśmy się ze wszystkimi.

Kiedy spotkamy się ponownie?
Nasza agencja ma w tej sprawie rozmawiać z agencją Ani. Mówią nam, że następnym razem będziemy mogli zabrać ją do siebie na noc. Problem jednak w tym, że do nas do domu jedzie się 5 godzin. A zabierać ją na noc do hotelu nie ma przecież większego sensu. Mam więc nadzieję, że uda się nam zabrać ją do siebie na kilka dni, a nie tylko na jedną noc.

2013-06-10

Album z trzeciego spotkania

Dwa dni temu wróciliśmy z południa wyspy, gdzie spotkaliśmy się po raz trzeci z Anią.
Na razie udało mi się zrobić jedynie ten króciutki album ze zdjęciami z naszego spotkania. Zapraszam do obejrzenia.

Click to play this Smilebox scrapbook
Create your own scrapbook - Powered by Smilebox
Personalize your own free digital scrapbook

2013-06-05

Już jutro ...

Już jutro rano kolejny raz wyruszamy na południe wyspy by spotkać się z Anią. Tym razem jedziemy do Pingtungu, czyli jeszcze dalej niż Tainan.

Modlę się by Mała pamiętała nas. Jednak jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że te trzy tygodnie, które minęły od naszego ostatniego spotkania, to bardzo długo dla dwuletniej dziewczynki. Na pewno znowu będzie się trzymać mamy zastępczej i nie będzie chciała z nami jechać. No cóż, muszę uzbroić się w cierpliwość.

Jutro mamy spędzić z Anią tylko 2-3 godziny, a w piątek prawie cały dzień. Już od dłuższego czasu zastanawiamy się dokąd ją zabrać. Niestety nie znamy tamtych okolic, a poza tym w okolicach Pingtungu niewiele jest miejsc, gdzie moża zabrać tak małe dzieci. W Taipei jest mnóstwo placów zabaw pod dachem, różnych "playspace" i parków, a na południu? Nic.
Od kilku dni pada deszcz, pogoda jest bardzo niepewna. Nie wiem więc co zrobimy, gdy będzie lać. Bierzemy ze sobą rzeczy do zabawy w wodzie, piłkę, baloniki (które Ania uwielbia), kredki, kredę. I zobaczymy ...