Minęło już kilka dni od naszego drugiego spotkania z JL, a ja ciągle nic o nim nie napisałam. Na swoje
usprawiedliwienie mam to, że w tak zwanym międzyczasie najstarsze dziecię, Zosia, przystąpiło do Sakramentu Bierzmowania. Należało więc i temu wydarzeniu poświęcić trochę czasu i uwagi.
Wracając jednak do zeszłego piątku ...
Wyjechaliśmy z domu skoro świt, tzn ok. 7:00. Parę minut po 11:00 dotarliśmy do agencji w Tainanie. JL z rodzicami zastępczymi była w ogródku. Tam też przywitaliśmy się by po chwili znaleźć schronienie w klimatyzowanym pokoiku.
Po poniedziałkowej zabawie postanowiliśmy przywieźć więcej baloników. Zosia zrobiła dla JL pieska na smyczy z baloników. Widać, że Mała bardzo lubi takie zabawy.
Ustaliliśmy też plan dnia - ponieważ JL bała się tylko z nami jechać na lunch, więc do restauracji udaliśmy się większą gromadką - nasza rodzinka + rodzice zastępczy + ich córka + dwie opiekunki społeczne. Udało nam się namówić JL by razem z drugą mamą pojechała do restauracji naszym samochodem. Siedziała cichutko, mocno trzymając balony i rozglądając się dookoła. Przy wysiadaniu z samochodu mogłam pierwszy raz wziąć ją na ręce. Jest taka leciutka ...
Restauracja, którą wybraliśmy była restauracją "rodzinną", czyli miała specjalne menu dla dzieci i bardzo porządny kącik zabaw.
JL od razu zaczęła przeglądać wszystkie zabawki. Jaś, Zosia i ja siedzieliśmy z nią na pogłodze i razem bawiliśmy się. Wszystko było w porządku aż do czasu gdy trzeba było jeść. Mała za żadne skarby świata nie chciała byśmy my ją karmili, sama też nie chciała jeść. Tak więc przysiadł się do nas najpierw drugi tata, a później druga mama. JL zjadła tylko trochę zupy i widać było, że jest bardzo podenerwowana, co chwila chciała iść do toalety i wykrzywiała buźkę w podkówkę.
Czas upływał a my nadal nie zostaliśmy z nią sam na sam jak bylo umówione. Bałam się, że nie uda nam się pobyć z nią w piątkę. Jednak po lunchu zostało postanowione, że jej rodzice zastępczy (i reszta osób) powoli oddalą się a my weźmiemy ją na plac zabaw.
Usadowiłam więc JL w foteliku samochodowym (po Jasiu) i usiadłam koło niej. Minkę miała niewyraźną, ale właściwie nie płakała. Nie minęło pięć minut jak zasnęła.
Musieliśmy więc szybko zmienić popołudniowy plan - zamiast od razu na plac zabaw postanowiliśmy pojeździć trochę by dać jej czas na drzemkę. Wyjechaliśmy więc na obrzeża miasta, by pojeździć w te i we wte. Po około pół godzinie JL otworzyła oczy i zaczęła rozglądać się z ciekawaością dookoła. Nie wydała żadnego dźwięku, była tak cichutka i spokojna, że aż się tym zdziwiłam. Jaś zawsze budził się z płaczem, a jeśli ktoś go obudził, to potrafił ryczeć przez dłuższy czas. A tu taka niespodzianka, JL rozglądała się swoimi wielkimi oczętami w zupełnej ciszy.
Zapytaliśmy się jej czy chciałaby pójść na plażę, przytaknęła, że tak. Pojechaliśmy więc na pobliską plażę (tajwańskie plaże nie są tak piękne jak nasze bałtyckie, piasek jest twardy, szary i bardzo trudno go otrzepać). Na szczęście przy wejściu na plażę było stoisko z zabawkami - wiaderka, łopatki, foremki. Pozwoliłam JL wybrać jeden zestaw. Zadowolona z prezentu bez problemu poszła z nami nad wodę. Jaś cały czas coś do niej mówił, ona odpowiadała. W końcu sama wybrała miejsce na zabawę w piachu.
Nie bała się już nas, odpowiadała na nasze pytania, sama też z nami rozmawiała, bawiła się i była wesoła. Wydaje mi się, że to jej wcześniejsze zachowanie w restauracji, gdzie była zdenerwowana i płaczliwa, spowodowane było zmęczeniem jak i znalezieniem się w nowym miejscu wśród tylu ludzi, którzy ciągle ją obserwowali i zwracali na nią uwagę. Każde dziecko byłoby nie w humorze. Teraz mogliśmy zobaczyć na własne oczy jak się bawi, jak gada gdy nie jest zestresowana. Bez problemu podawała mi rączkę a nawet dała się zaprowadzić do toalety. Kochane Stworzenie.
Czas minął szybko i trzeba było wracać. W samochodzie dzieci oglądały bajkę animowaną po polsku. Ku mojemu zdumieniu, JL szybciutko zorientowała się która postać jest 'zła' a która 'dobra'. Sama komentowała filmik.
Po przyjeździe do agencji porozmawiałam kilka minut z rodzicami zastępczymi, a Jaś pobawił się jeszcze trochę z JL na placu zabaw. I nadszedł czas pożegnania.
Następne spotkanie za dwa tygodnie. Tym razem mamy pojechać bliżej domu JL, by przez dwa dni się nią zająć (właściwie jedno popołudnie i jedno przed południe).
Czekam już z niecierpliwością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz